piątek, 4 października 2013

Rozdział 1

     Lipiec, 2002 rok

  Jednym z moich ulubionych zajęć było wymykanie się o świcie i bawienie się w łowców, którymi tak pragnęłam zostać. Kiedy tylko słońce wpadło przez zasłony do mojego pokoju, poderwałam się z łóżka i pobiegłam w stronę drzwi. Moje bose stopy nie wydawały żadnych dźwięków w zetknięciu z chłodną, wyłożoną kafelkami podłogą. W drodze do kuchni naciągnęłam przez głowę koszulkę - lekko zabrudzoną, z śladami trawy i błota z wczorajszego dnia. Zbiegłam po schodach i podbiegłam do drzwi. Otworzyłam je i - nie zwracając uwagi na to, że nie nałożyłam butów - wybiegłam na dwór.
Bradley już czekał. Jak zwykle stał oparty o drzewo, a w rękach obracał mniejszy od oryginału pistolet, przeznaczony do ćwiczeń. Mimo tego, że był czternastolatkiem i dopiero co zaczynał dojrzewać, był niezwykle przystojny. Szczupły, wysoki, lekko umięśniony - wyglądał raczej na szesnaście lat. Jego jasne, błękitne oczy spojrzały na mnie z rozbawieniem, a kąciki jego pełnych ust uniosły się lekko do góry. Był po prostu ideałem mężczyzny.
- Coś długo kazałaś mi dzisiaj czekać. - Powiedział z udawanym, oskarżycielskim tonem. - Stoję tu już z dziesięć minut!
Uśmiechnęłam się lekko. Kłamał, by mnie rozbawić. Nie czekał dłużej niż dwie minuty, byłam tego pewna. Nie chcąc wdawać się w dyskusję, bez słowa rzuciłam mu się na szyję i uścisnęłam mocno. Myśl o tym, że zaraz pójdziemy do pobliskiego, małego lasku i zaczniemy udawać łowców wampirów napełniała mnie wielką radością.
Zmusiłam się do puszczenia go. Odsunęłam się na kilka kroków i spojrzałam na niego z lekko przechyloną na bok głową.
- Ktoś idzie dzisiaj z nami? - Spytałam. Niepotrzebnie. Znałam już odpowiedź.
- Annie. - Uśmiechnął się ledwo zauważalnie, przy wypowiadaniu jej imienia. - I Paul. No, możliwe też, że spotkamy innych, ale nigdy nic nie wiadomo.
Wyciągnęłam zza paska spodni pistolet i zaczęłam go obracać w dłoni. Nie lubiłam patrzeć na to, jak Bradley niemal się rumienił na samo imię Annie - tak było od kilku miesięcy. Nie miałam nic do dziewczyny, wręcz przeciwnie, byłyśmy dobrymi koleżankami, jednak ich podejście do siebie na wzajem... Miałam wrażenie, że kiedy zaczną się ze sobą spotkać, zapomną o mnie. Będę piątym, niepotrzebnym kołem u ich wozu.
Chłopak - jakby wyczuł, że o nich myślę - ujął moje dłonie i ścisnął lekko.
- Hej, co się dzieje? - Spytał z troską. Patrzył na mnie tak długo, aż w końcu odważyłam się spojrzeć mu w oczy.
-Nic. - Skłamałam. Bogu dzięki, że potrafiłam oszukiwać!
Niestety, on znał mnie za długo.
- Rose, ja wiem, że kłamiesz. - Wyszeptał. Westchnęłam cicho i zmusiłam się do uśmiechu.
- Naprawdę nic mi nie jest, Brad. - Powiedziałam, specjalnie zmiękczając jego imię. Lubił, kiedy tak go nazywałam. To było moje zdrobnienie i  n i k t nie miał prawa mi go odebrać. Nawet Annie.
W końcu dał za wygraną i ruszyliśmy w stronę lasku. Szliśmy w milczeniu, raz po raz kopiąc leżące na drodze kamienie. Wciąż ściskałam atrapę broni w ręce. Wyobrażałam sobie, jak to jest na prawdę iść na polowanie. Miałam zamiar dołączyć do łowców, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Codziennie ćwiczyłam z dzieciakami z okolicy w lesie - strzelaliśmy do siebie z zabawkowej broni, która przy naciśnięciu spustu wypuszczała kuleczkę z czerwoną farbą, imitującą krew. Trzy strzały - odpadasz.
- Bradley! Rosalie!
Podniosłam wzrok i cudem udało mi się znów go nie odwrócić. Annie biegła w naszą stronę - ubrana była w obcisłą czerwoną sukienkę do kolan, z dużym dekoltem. Mimo wieku jej matka nie miała nic przeciwko temu, aby nosiła tego tupu ubrania. Uwodzicielska barwa ubioru miała niby maskować farbę,  jednak ja wiedziałam, że powód był inny. Annie bezwstydnie podrywała wszystkich chłopców w okolicy, nie wyłączając Bradleya.
Nie podobało mi się to.
Sposób w jaki Brad na nią patrzył...
- Idziemy? - Zaświergotała Ann, wyciągając mnie z zamyślenia.
Niechętnie ruszyłam za nimi do lasku, bowiem cała moja ochota na ćwiczenia pękła jak bańka mydlana. Bradley co jakiś czas zerkał na mnie, jakby bał się, że zaraz się odwrócę i pobiegnę do domu.
Byłam bliska zrobienia tego.
Powoli przekroczyliśmy  linię drzew. Rozglądałam się na boki, ściskając w dłoni broń, jednak nie mogłam się oprzeć zerknięciu na Bradleya. Ku mojemu zdziwieniu, stał kilka metrów dalej i - całkowicie ignorując rozgadaną Annie - przyglądał mi się.
Z trudem odwróciłam wzrok od jego cudnych oczu i z powrotem spojrzałam  na drzewa. Nic się nie poruszało, nie dochodził do nas żaden dźwięk.
TRZASK!
Spojrzałam w stronę, z której dobiegł strzał - Brad zrobił to samo. Annie stała nieruchomo, kiedy nagle  - z udawanym bólem - położyła dłoń na swoim brzuchu. Na jej ręce pojawiła się czerwona farba.
- Dostałam!  - Jęknęła teatralnie, ale szybko zaczęła się śmiać, żeby złagodzić atmosferę. Spojrzała w stronę drzew i uśmiechnęła się figlarnie. - Paul, wiem, że tam jesteś.
Zza krzaków wyszedł wysoki, dość przystojny chłopak, o piaskowej cerze, intensywnie zielonych oczach i czarnych włosach. Uśmiechnął się szeroko na nasz widok i zwrócił się do Annie.
- Odpłaciłem Ci się za wczoraj, kochanie. - Powiedział miękko, po czym wskazał na swoją białą koszulkę - na prawym ramieniu widniała wyblakła już czerwona plamka, która najwyraźniej nie dała się proszkom do prania. Dzieło Ann.
Nim zdążyłam się obejrzeć, Annie wycelowała w jego pierś i nacisnęła spust. Wczorajsza, czerwona plama miała teraz świeżą koleżankę.
Paul jej się odpłacił.
Annie znowu wystrzeliła pocisk.
Mała polanka, na której staliśmy, zmieniła się w pole zagorzałej walki między nimi. Poczułam, jak Bradley zaciska palce na moim ramieniu i ciągnie w stronę drzew. Ruszyłam za nim, zostawiając walkę za sobą i zaczęliśmy wędrówkę pomiędzy drzewami, krzewami i inną roślinnością, szukając innych przeciwników. Minęło pięć, dziesięć, piętnaście minut... i nic.
 - Wiesz, chyba jesteśmy sami. - Powiedział w końcu Brad i usiadł pod drzewem.
Jakby na jego słowa, spomiędzy drzew wyłonił się pocisk i trafił w pień, tuż nad jego głową.
Trzy moje strzały pomknęły w stronę przeciwników i - ciągnąc Bradleya za sobą - zaczęłam uciekać w przeciwną stronę. Starałam się nie zwracać uwagi na to, że nasze palce splotły się se sobą i biegłam ile sił w nogach, tworząc wąską ścieżkę pomiędzy wysokimi trawami. 
W pewnej chwili odbiłam się od czegoś i upadłam na ziemię, nieźle zacierając sobie prawy łokieć. Nie zdążyłam nawet sprawdzić, czy leci mi krew, kiedy coś twardego przybiło mnie do ziemi i pozbyło tchu. Próbowałam zrzucić siebie to coś.... a raczej kogoś, ale mi się nie udało.
- W tej chwili byłabyś już zagryzana przez wampira, słonko. - Wyszeptał mi ktoś do ucha.
Wszędzie rozpoznałabym ten głos.
- Yeardley! - Warknęłam, szamocząc się pod nim i próbując uciec. Na marne. - Yeardley, do cholery, zejdź ze mnie!
Niski, gardłowy śmiech chłopaka przyprawił mnie o dreszcze. I to nie takie ze strachu.
 -  Oj mała, mała. Kiedy ty się w końcu nauczysz, że takie szamotanie nic nie da? Te demony są od nas silniejsze. Dużo silniejsze. - Szeptał, a jego wargi muskały delikatnie moje ucho. Nie wiem, czy to temperatura wzrosła, ale nagle zrobiło mi się 10 razy cieplej nich chwilę temu, zanim zostałam brutalnie zmiażdżona.
Jednak musiałam mu przyznać rację. Nie wygrałabym nawet z pisklęciem*, nie mówiąc nawet o dorosłym wampirze.
- Dobrze, dobrze... Zapamiętam to sobie. - Wywróciłam oczami. - Ale czy możesz już ze mnie zejść? Duszę się! - Wymamrotałam, napierając chudymi dłońmi na jego umięśniony tors. Ani drgnął.
W końcu jednak zszedł ze mnie i szturchnął lekko w ramię. Jego rozbawione, szare oczy pochłaniały każdy milimetr mojej twarzy tak długo, aż poczułam zakłopotanie i spuściłam wzrok. Byłam pewna, że moje policzki przybrały kolor ciemnego różu.
Yeardley zaśmiał się.
Przeczesał palcami swoje dość długie, blond włosy i westchnął cicho. Oparł się plecami o drzewo, zamknął oczy i zaczął miarowo oddychać, chyba się nad czymś zastanawiając.
Nagle sobie o czymś przypomniałam.
- Yhm... Gdzie Bradley? - Spytałam, rozglądając się na boki.
- Zakładam, że Jared i George się nim zajęli.
- Co proszę?!
Jared i George - dwa, dość tępe goryle, w wieku Yeardley'a. Niby mieli po szesnaście lat, a jednak rozumu tyle, co dwuletnie dziecko.
- Nie denerwuj się, błagam.
- Nie denerwuj się?! Nasłałeś na niego dwóch starszych idiotów!
- Jak się uspokoisz, to pójdziemy go szukać. - Opowiedział spokojnie, patrząc na mnie spod lekko przymrużonych powiek. Wzięłam kilka głębszych oddechów i pokiwałam lekko głową.
- No dobrze, możemy iść. Ale jak coś mu się stało, ty mi za to zapłacisz.
Zaśmiał się i ruszyliśmy na poszukiwania chłopaków.


*Pisklę - młody, kilkudniowy wampir. Pisklętami mogą być również nastolatki; zależy to od tego, czy zostanie zmieniony, czy jego rodzice to wampiry.

4 komentarze:

  1. Super rozdział... jeszcze nic się nie dzieje, ale wkrótce to się mam nadzieję zmieni ;D
    "Ale czy możesz już ze mnie zjeść?" - myślę, że chodziło o zejść ;)
    Z przecinkami, dam spokój, bo... no się w nich, nie łapię ;(
    Trochę krótki ;) I przerwany w złym momencie... Nie jestem cierpliwa!

    Och, i czy mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową? To męczące ;)

    Pozdrawiam,
    Maddly ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej ;) Przypadkowo natrafiłam, na twój blog i muszę ci powiedzieć, że bardzo mi się podoba ^ ^ Od razu ci powiem, że zdobyłaś nową stała czytelniczkę i będę starała się regularnie komentować ;)
    Co do rozdziału jest..Zajebisty! *.* Przepraszam za wyrażenie ale po prostu powstrzymać się nie mogę :) Ciekawa jestem co z Bradleyem, oby nic takiego się nie stało chociaż to facet to powinien dać sobie radę ;D Czekam z niecierpliwością na nn :*

    Ps. Chciałabym cię zaprosić do siebie, bo też mam bloga o tematyce fantasty i może ci się spodoba, chociaż wiesz blog jest takie bardziej pod horror brany, ale nie wszystkie rozdziały będą takie xD Jeśli ciekawa jesteś to zapraszam: http://morze-krwi.blogspot.com/ a jeśli nie to nie zmuszam ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Uu! Swietny rozdzial! :D Naprawde fajnie piszesz! ;)
    Czuzby byla zazdrosna o Brad'a?? :D No no... Widze, ze skrucie sie w nim podkochuje ;3 Chociaz jeszcze sama wtedy o tym nie wiedziala xD
    Jestem meega ciekawa dlaczego przemienili ja w wampira... Biedna... Ale chociaz Brad moglby sie dowiedziec, ze ona zyje! Bo tak to jest nie fajnie! ;C Biednii! ;C
    Juz nie moge doczekac sie nexa! ;) Poplose szybciuutkoo! ;**

    PS. Zapraszam do mnie;
    http://amazing-dark-story.blogspot.com

    PS2. Na przyszlosc, rozdzialy z informacjami o nowych rozdzialach czy o nowch blogach, zostawiaj w zakladkach SPAM ;) ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Komórka mi się właśnie rozładowywuje, więc resztę przeczytam jutro, no ale coż... pierwszy rozdział mam za sobą. Zazwyczaj dziewczyny toczą wojny o chłopaka, ale mam nadzieję, że Brad nie będzie się spotykał z tą całą Ann, bo wieje od niej czarnym charakterem tego opowiadania xd
    Bardzo mi się podoba i teraz nie mam już wątpliwości, że będę czytać twego bloga. Skoro już skomentowałaś u mnie rozdział, że ci się opko spodobało, to zapraszam do obserwowania :) jutro pojawi sie (mam nadzieję, że nie pechowa) 13!

    OdpowiedzUsuń