Czerwiec, 2004 rok
- Rosalie! Uważaj!
Schyliłam się w ostatniej chwili, unikając bolesnego zetknięcia mojego policzka z ostrym dyskiem. Wbił się z łomotem w manekina, przed którym przed chwilą stałam i znów się wyprostowałam z poirytowaniem malującym się na mojej twarzy.
- Mało Ci manekinów tutaj? - Spytałam Paula, rozkładając ręce i pokazując dziesiątki sztucznych "ludzi", ustawionych w nierównych rzędach. - No oczywiście, że nie! - Odpowiedziałam za niego, zła. - Musiałeś wybrać akurat ten!
Chłopak odwrócił ponury wzrok i -mogłabym dać sobie rękę uciąć, że tak było - zarumienił się. Delikatnie, ale zarumienił.
Westchnęłam cicho. Przeczesałam ręką włosy i ruszyłam ku wielkim, metalowym drzwiom prowadzącym na dwór. Wyszłam z sali ćwiczeniowej i skierowałam się w stronę małej ławki, stojącej kilkadziesiąt metrów od budynku. Usiałam na niej i wciągnęłam świeże powietrze, rozkoszując się zapachem polnych kwiatów i świeżo ściętej trawy. Tego mi było trzeba.
W Ośrodku Szkoleniowym byliśmy już od tygodnia. Od czasu naszego przyjazdu czułam się non stop świetnie - no, może z małymi przerwami, kiedy to na planie pojawiał się Paul, ale wtedy Bradley lub Annie reagowali w samą porę. No cóż, w innym przypadku rzuciłabym w nim pierwszą rzeczą, jaka by mi do rąk wpadła, a skoro zazwyczaj byliśmy w sali szkoleniowej, na sto procent byłaby to broń. A cel mam dobry.
- Nie miej mu tego za złe. To był przypadek.
Posłałam wrogie spojrzenie Bradley'owi, który oparł się o drzewo rosnące zaledwie kilka metrów dalej. Patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, więc w końcu zmiękłam.
- Przypadek? - Prychnęłam. - Gdyby to był pierwszy raz, to owszem. Uznałabym to za przypadek. Ale to nie był pierwszy raz, tylko trzeci! Najpierw akcja z pistoletem, później ze żrącym kwasem, a teraz to! Mam już dość!
Schowałam twarz w dłoniach. Nie opierałam się, kiedy Brad usiadł obok mnie i objął mnie w pasie. Oparłam głowę o jego ramię i przymknęłam lekko oczy.
- Może wybierzemy indywidualne ćwiczenia? - Zasugerował i oparł policzek o moje czoło. - Tylko ty i ja. Żadnych Paul'ów.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Zrobiłbym. Inaczej bym tego nie proponował, prawda?
Uśmiechnęłam się lekko. Cóż, to akurat było oczywiste.
- Kochany jesteś.
- Wiem, wiem. - Zaśmiał się. - Ale może wróćmy już na ten trening. Jeszcze tylko trzy dni i wracamy na tydzień do domu, trzeba to wykorzystać.
Westchnęłam cicho. Przeczesałam ręką włosy i ruszyłam ku wielkim, metalowym drzwiom prowadzącym na dwór. Wyszłam z sali ćwiczeniowej i skierowałam się w stronę małej ławki, stojącej kilkadziesiąt metrów od budynku. Usiałam na niej i wciągnęłam świeże powietrze, rozkoszując się zapachem polnych kwiatów i świeżo ściętej trawy. Tego mi było trzeba.
W Ośrodku Szkoleniowym byliśmy już od tygodnia. Od czasu naszego przyjazdu czułam się non stop świetnie - no, może z małymi przerwami, kiedy to na planie pojawiał się Paul, ale wtedy Bradley lub Annie reagowali w samą porę. No cóż, w innym przypadku rzuciłabym w nim pierwszą rzeczą, jaka by mi do rąk wpadła, a skoro zazwyczaj byliśmy w sali szkoleniowej, na sto procent byłaby to broń. A cel mam dobry.
- Nie miej mu tego za złe. To był przypadek.
Posłałam wrogie spojrzenie Bradley'owi, który oparł się o drzewo rosnące zaledwie kilka metrów dalej. Patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, więc w końcu zmiękłam.
- Przypadek? - Prychnęłam. - Gdyby to był pierwszy raz, to owszem. Uznałabym to za przypadek. Ale to nie był pierwszy raz, tylko trzeci! Najpierw akcja z pistoletem, później ze żrącym kwasem, a teraz to! Mam już dość!
Schowałam twarz w dłoniach. Nie opierałam się, kiedy Brad usiadł obok mnie i objął mnie w pasie. Oparłam głowę o jego ramię i przymknęłam lekko oczy.
- Może wybierzemy indywidualne ćwiczenia? - Zasugerował i oparł policzek o moje czoło. - Tylko ty i ja. Żadnych Paul'ów.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Zrobiłbym. Inaczej bym tego nie proponował, prawda?
Uśmiechnęłam się lekko. Cóż, to akurat było oczywiste.
- Kochany jesteś.
- Wiem, wiem. - Zaśmiał się. - Ale może wróćmy już na ten trening. Jeszcze tylko trzy dni i wracamy na tydzień do domu, trzeba to wykorzystać.
***
Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się. Mój pokój w Ośrodku był wysprzątany na idealny połysk. Wyglądał bynajmniej sto razy lepiej, niż dzień po moim przyjeździe. Zniknęły brudne ubrania z podłogi, nie było plam po wszelkiego rodzaju jogurtach na pościeli i w końcu było widać fotel, jak dotąd zawalony podręcznikami o wampirach. Mieszkałam tu przez krótki okres czasu, a mimo to, już byłam przywiązana do tego miejsca. Wiedziałam, że gdy tylko wyjadę poza mury otaczające Ośrodek, od razu zacznę za nim tęsknić.
A w końcu to dopiero początek, wprowadzenie do Świata Łowców.
Za kilka
lat nasza edukacja zostanie dalej kontynuowana w specjalnej szkole. Co
prawda, nie będzie to prawdziwe liceum - zwykłą historię zastąpią Dzieje
Najstarszych Wampirzych Rodów, a wychowanie fizyczne - treningi z
bronią i żrącym kwasem, ale mnie to odpowiadało.
Ostatni raz rozejrzałam się po pomieszczeniu, upewniając się, czy niczego nie zostawiłam i przełożyłam torbę przez ramię. Wyszłam z pokoju, po czym zamknęłam na klucz drzwi z napisem "Rosalie Tellwright". Złota plakietka z moim imieniem i nazwiskiem była jeszcze nowa - zawieszono ją ledwie dwa tygodnie temu, kiedy tu przyjechałam. Opuszkami dotknęłam jej chłodną powierzchnię. Uważałam, żeby za mocno na nią nie nacisnąć, ponieważ wgniotłabym ją lekko. Z prawdziwym złotem trzeba było uważać. Przejechałam lekko palcami po wypukłych, czarnych literach i uśmiechnęłam się pod nosem. To był mój pokój. Należałam już do tego Ośrodka.
Z wielkim trudem zmusiłam się, by pójść w stronę drewnianych schodów na dół, do przestronnego holu. Przy ścianach pomalowanych na morski kolor stało kilka wygodnych, kremowych kanap. Podłoga wykładana była białymi kafelkami, a tuż przy mahoniowych drzwiach znajdowało się biurko w kształcie półksiężyca. Kobieta za ladą uśmiechnęła się do mnie delikatnie i wyciągnęła rękę. Niechętnie oddałam jej kluczyk do pokoju.
- Rose! - krzyknął ktoś za mną.
Odwróciłam się. Na jednej z kanap siedział Bradley. Obok niego leżał czarny plecak, wypchany po brzegi, zapewne jego rzeczami.
Podeszłam do niego w tym samym czasie, kiedy wstał i zarzucił plecak przez ramię.
- Czekałem na Ciebie.
- Nie musiałeś. - Odparłam, ale i tak posłałam w jego stronę lekki uśmiech.
- Oj tak, tak, wiem. - Wywrócił oczami. Położył mi dłoń na plecach i poprowadził na dwór. Na podjeździe przed budynkiem stał duży, czarny samochód jego mamy.
Odwróciłam się po raz ostatni w stronę budynku, westchnęłam cicho i wsiadłam do auta.
***
Zapach świeżo upieczonego chleba, plasteliny wgniecionej w najgłębsze zakamarki dywanu i lilii, ustawionych w wazonach niemalże w każdym pokoju uderzył w moje nozdrza w tym samym czasie, kiedy otworzyłam drzwi domu. Zewsząd dobiegł do mnie śmiech mojego młodszego rodzeństwa. Zanim zdążyłam zrobić trzy kroki wgłąb korytarza, z mojego pokoju wybiegł kilkumiesięczny piesek i zaczął przygryzać nogawki moich spodni, szczekając radośnie.
- Gloves! - Zaśmiałam się i podniosłam szczeniaka. Był wielkości mojej dłoni. Moją mamę trochę dziwiło to, że tak wolno rósł, ale mnie to odpowiadało. Wolałam go takiego jakim był w tamtej chwili. - Jak się masz, mały?
Gloves zaszczekał w odpowiedzi.
Pocałowałam go w główkę pokrytą jasną sierścią i odstawiłam na podłogę. Popędził w stronę salonu, a ja w tym czasie odstawiłam torbę i zdjęłam buty.
- ROSALIE! - Zapiszczał ktoś, bardzo bardzo głośno.
Zza zakrętu, za którym chwilę wcześniej zniknął szczeniak, wyskoczyła mała, sześcioletnia dziewczynka. Jej długie, blond włosy zaplecione były w grube warkocze, sięgające aż do pasa. Biała sukieneczka do kolan powiewała lekko, kiedy rzuciła mi się w ramiona i mocno ścisnęła za szyję. I kto by pomyślał, że takie kruche, dziecięce ramiona mogą tak mocno trzymać?
- Tęskniłam za Tobą, Rose... - Wyszeptała dziewczynka wprost do mojego ucha.
- Ja za Wami też, Aurelio. - Uśmiechnęłam się do niej czule.
- Nie wyjeżdżaj więcej. - Nakazała mi i zagroziła palcem. - Bo inaczej będzie źle, młoda damo!
Zachichotała.
- Dobrze, dobrze. - Przybrałam minę zawstydzonego dziecka, po czym również się zaśmiałam. - Gdzie Drake i Stephen? - Spytałam po chwili.
Nigdzie nie widziałam swoich nieznośnych, starszych braci. Normalnie bym się nie zdziwiła - byli już w końcu łowcami - ale przyrzekli przed moim wyjazdem, że będą, kiedy wrócę. A oni zawsze dotrzymywali słowa.
Zaniepokoiłam się. Aurelia posmutniała.
- Nie wiem... - Wyszeptała. - Nie było ich od wczoraj. Mama się martwi. - Dodała i zerknęła przez ramię, w stronę salonu.
Wyplątałam się z jej objęć nieprzytomnie i powoli weszłam do pokoju. Miałam złe przeczucia.
I słusznie.
Wybaczcie, że tak krótko, miałam trochę rzeczy na głowie. Mam nadzieję, że się podoba. :D
Niedługo się pojawi rozdział trzeci, a w tym czasie zapraszam na mojego drugiego bloga. Został napisany na motywach Igrzysk Śmierci.
spiew-kosoglosa.blogspot.com
Minimalnie trzy komentarze tu, trzy tam i nowe notki będą szybciej!
Oj, aż boję się co mogło im się stać...Ale skoro są łowcami...to...aż strach powiedzieć, co mogło im się stać. Może jakiś wampir ich...Oby nie. Rozdział jest zarąbisty ^ ^ Czekam nn :*
OdpowiedzUsuńRozdzial swietny!
OdpowiedzUsuńCiekawe co im sie stalo... ;/ Ba jak od wczoraj nie wracaja... A na dodatek sa lowcami... Boje sie, ze to moze byc jakis wampir... ;/ I ze raczej nic dobrego im nie przyszykowal... O.o
Dawaj szybciutko nexa, prooosze! ;**
Już są 3 komentarze, chcesz mnie tu jeszcze? :( Tak! Chcesz! :D
OdpowiedzUsuńNa pewno zajrzę prędko na tego bloga bo bardzo lubię "Igrzyska Śmierci".
Świetny rozdział! Kocham *.* Szkoda, że już do domciu, mam nadzieję, że będą się widywać. I oby nic się nie stało braciom Rosalie... jak reszta mam przeczucie, że zostali ugryzieni, ale to wiesz na razie tylko ty. Z niecierpliwością czekam nn! Wenyyyy!!!!
PS. Zapraszam do mnie na 13- http://aby-zabic-trzeba-sie-zblizyc.blogspot.com/
Krótko, bo i czasu mało.
OdpowiedzUsuńPaul trochę mnie wkurza, ale jeśli będzie wredny i arogancki to ma moje serce xD
Zauważyłam błąd, nie wiem czy wcześniej było tak samo, czy nie, ale...! Kiedy Twoi bohaterowie mówią "Twój, Twoje, etc.," piszesz to z dużej litery. Pisze się tak tylko, wtedy kiedy osoba, do której się zwracasz może to zobaczyć (w listach, SMS-ach, ect.,).
Pozrawiam,
Maddly ;*
Super blog, masz dar ! Pomyśl o zaczęciu współpracy i np. wydaniu książki, bo Twoje opowiadania są naprawdę ciekawe !
OdpowiedzUsuńhttp://red-hairedfashionista.blogspot.com/