czwartek, 24 października 2013

Rozdział 2

   Czerwiec, 2004 rok
  
  - Rosalie! Uważaj! 
Schyliłam się w ostatniej chwili, unikając bolesnego zetknięcia mojego policzka z ostrym dyskiem. Wbił się z łomotem w manekina, przed którym przed chwilą stałam i znów się wyprostowałam z poirytowaniem malującym się na mojej twarzy.
- Mało Ci manekinów tutaj? - Spytałam Paula, rozkładając ręce i pokazując dziesiątki sztucznych "ludzi", ustawionych w nierównych rzędach. - No oczywiście, że nie! - Odpowiedziałam za niego, zła. - Musiałeś wybrać akurat ten!
Chłopak odwrócił ponury wzrok i -mogłabym dać sobie rękę uciąć, że tak było - zarumienił się. Delikatnie, ale zarumienił.
Westchnęłam cicho. Przeczesałam ręką włosy i ruszyłam ku wielkim, metalowym drzwiom prowadzącym na dwór. Wyszłam z sali ćwiczeniowej i skierowałam się w stronę małej ławki, stojącej kilkadziesiąt metrów od budynku. Usiałam na niej i wciągnęłam świeże powietrze, rozkoszując się zapachem polnych kwiatów i świeżo ściętej trawy. Tego mi było trzeba.
W Ośrodku Szkoleniowym byliśmy już od tygodnia. Od czasu naszego przyjazdu czułam się non stop świetnie - no, może z małymi przerwami, kiedy to na planie pojawiał się Paul, ale wtedy Bradley lub Annie reagowali w samą porę. No cóż, w innym przypadku rzuciłabym w nim pierwszą rzeczą, jaka by mi do rąk wpadła, a skoro zazwyczaj byliśmy w sali szkoleniowej, na sto procent byłaby to broń. A cel mam dobry.
- Nie miej mu tego za złe. To był przypadek.
Posłałam wrogie spojrzenie Bradley'owi, który oparł się o drzewo rosnące zaledwie kilka metrów dalej. Patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, więc w końcu zmiękłam.
- Przypadek? - Prychnęłam. - Gdyby to był pierwszy raz, to owszem. Uznałabym to za przypadek. Ale to nie był pierwszy raz, tylko trzeci! Najpierw akcja z pistoletem, później ze żrącym kwasem, a teraz to! Mam już dość!
Schowałam twarz w dłoniach. Nie opierałam się, kiedy Brad usiadł obok mnie i objął mnie w pasie. Oparłam głowę o jego ramię i przymknęłam lekko oczy.
- Może wybierzemy indywidualne ćwiczenia? - Zasugerował i oparł policzek o moje czoło. - Tylko ty i ja. Żadnych Paul'ów.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Zrobiłbym. Inaczej bym tego nie proponował, prawda?
Uśmiechnęłam się lekko. Cóż, to akurat było oczywiste.
- Kochany jesteś.
- Wiem, wiem. - Zaśmiał się. - Ale może wróćmy już na ten trening. Jeszcze tylko trzy dni i wracamy na tydzień do domu, trzeba to wykorzystać.

***

Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się. Mój pokój w Ośrodku był wysprzątany na idealny połysk.  Wyglądał bynajmniej sto razy lepiej, niż dzień po moim przyjeździe. Zniknęły brudne ubrania z podłogi, nie było plam po wszelkiego rodzaju jogurtach na pościeli i w końcu było widać fotel, jak dotąd zawalony podręcznikami o wampirach. Mieszkałam tu przez krótki okres czasu, a mimo to, już byłam przywiązana do tego miejsca. Wiedziałam, że gdy tylko wyjadę poza mury otaczające Ośrodek, od razu zacznę za nim tęsknić.
A w końcu to dopiero początek, wprowadzenie do Świata Łowców.
Za kilka lat nasza edukacja zostanie dalej kontynuowana w specjalnej szkole. Co prawda, nie będzie to prawdziwe liceum - zwykłą historię zastąpią Dzieje Najstarszych Wampirzych Rodów, a wychowanie fizyczne - treningi z bronią i żrącym kwasem, ale mnie to odpowiadało.
Ostatni raz rozejrzałam się po pomieszczeniu, upewniając się, czy niczego nie zostawiłam i przełożyłam torbę przez ramię. Wyszłam z pokoju, po czym zamknęłam na klucz drzwi z napisem "Rosalie Tellwright". Złota plakietka z moim imieniem i nazwiskiem była jeszcze nowa - zawieszono ją ledwie dwa tygodnie temu, kiedy tu przyjechałam. Opuszkami dotknęłam jej chłodną powierzchnię. Uważałam, żeby za mocno na nią nie nacisnąć, ponieważ wgniotłabym ją lekko. Z prawdziwym złotem trzeba było uważać. Przejechałam lekko palcami po wypukłych, czarnych literach i uśmiechnęłam się pod nosem. To był mój pokój. Należałam już do tego Ośrodka. 
Z wielkim trudem zmusiłam się, by pójść w stronę drewnianych schodów na dół, do przestronnego holu. Przy ścianach pomalowanych na morski kolor stało kilka wygodnych, kremowych kanap. Podłoga wykładana była białymi kafelkami, a tuż przy mahoniowych drzwiach znajdowało się biurko w kształcie półksiężyca. Kobieta za ladą uśmiechnęła się do mnie delikatnie i wyciągnęła rękę. Niechętnie oddałam jej kluczyk do pokoju.
- Rose! - krzyknął ktoś za mną.
Odwróciłam się. Na jednej z kanap siedział Bradley. Obok niego leżał czarny plecak, wypchany po brzegi, zapewne jego rzeczami.
Podeszłam do niego w tym samym czasie, kiedy wstał i zarzucił plecak przez ramię.
- Czekałem na Ciebie.
- Nie musiałeś. - Odparłam, ale i tak posłałam w jego stronę lekki uśmiech.
- Oj tak, tak, wiem. - Wywrócił oczami. Położył mi dłoń na plecach i poprowadził na dwór. Na podjeździe przed budynkiem stał duży, czarny samochód jego mamy.
Odwróciłam się po raz ostatni w stronę budynku, westchnęłam cicho i wsiadłam do auta.

***

Zapach świeżo upieczonego chleba, plasteliny wgniecionej w najgłębsze zakamarki dywanu i lilii, ustawionych w wazonach niemalże w każdym pokoju uderzył w moje nozdrza w tym samym czasie, kiedy otworzyłam drzwi domu. Zewsząd dobiegł do mnie śmiech mojego młodszego rodzeństwa. Zanim zdążyłam zrobić trzy kroki wgłąb korytarza, z mojego pokoju wybiegł kilkumiesięczny piesek i zaczął przygryzać nogawki moich spodni, szczekając radośnie.
- Gloves! - Zaśmiałam się i podniosłam szczeniaka. Był wielkości mojej dłoni. Moją mamę trochę dziwiło to, że tak wolno rósł, ale mnie to odpowiadało. Wolałam go takiego jakim był w tamtej chwili. - Jak się masz, mały? 
Gloves zaszczekał w odpowiedzi.
Pocałowałam go w główkę pokrytą jasną sierścią i odstawiłam na podłogę. Popędził w stronę salonu, a ja w tym czasie odstawiłam torbę i zdjęłam buty.
- ROSALIE! - Zapiszczał ktoś, bardzo bardzo głośno.
Zza zakrętu, za którym chwilę wcześniej zniknął szczeniak, wyskoczyła mała, sześcioletnia dziewczynka. Jej długie, blond włosy zaplecione były w grube warkocze, sięgające aż do pasa. Biała sukieneczka do kolan powiewała lekko, kiedy rzuciła mi się w ramiona i mocno ścisnęła za szyję. I kto by pomyślał, że takie kruche, dziecięce ramiona mogą tak mocno trzymać?
- Tęskniłam za Tobą, Rose... - Wyszeptała dziewczynka wprost do mojego ucha.
- Ja za Wami też, Aurelio. - Uśmiechnęłam się do niej czule. 
- Nie wyjeżdżaj więcej. - Nakazała mi i zagroziła palcem. - Bo inaczej będzie źle, młoda damo!  
Zachichotała.
- Dobrze, dobrze. - Przybrałam minę zawstydzonego dziecka, po czym również się zaśmiałam. - Gdzie Drake i Stephen? - Spytałam po chwili. 
Nigdzie nie widziałam swoich nieznośnych, starszych braci. Normalnie bym się nie zdziwiła - byli już w końcu łowcami - ale przyrzekli przed moim wyjazdem, że będą, kiedy wrócę. A oni zawsze dotrzymywali słowa. 
Zaniepokoiłam się. Aurelia posmutniała.
- Nie wiem... - Wyszeptała. - Nie było ich od wczoraj. Mama się martwi. - Dodała i zerknęła przez ramię, w stronę salonu.
Wyplątałam się z jej objęć nieprzytomnie i powoli weszłam do pokoju. Miałam złe przeczucia.
I słusznie.


Wybaczcie, że tak krótko, miałam trochę rzeczy na głowie. Mam nadzieję, że się podoba. :D
Niedługo się pojawi rozdział trzeci, a w tym czasie zapraszam na mojego drugiego bloga. Został napisany na motywach Igrzysk Śmierci.
spiew-kosoglosa.blogspot.com
Minimalnie trzy komentarze tu, trzy tam i nowe notki będą szybciej!




5 komentarzy:

  1. Oj, aż boję się co mogło im się stać...Ale skoro są łowcami...to...aż strach powiedzieć, co mogło im się stać. Może jakiś wampir ich...Oby nie. Rozdział jest zarąbisty ^ ^ Czekam nn :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdzial swietny!
    Ciekawe co im sie stalo... ;/ Ba jak od wczoraj nie wracaja... A na dodatek sa lowcami... Boje sie, ze to moze byc jakis wampir... ;/ I ze raczej nic dobrego im nie przyszykowal... O.o
    Dawaj szybciutko nexa, prooosze! ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Już są 3 komentarze, chcesz mnie tu jeszcze? :( Tak! Chcesz! :D
    Na pewno zajrzę prędko na tego bloga bo bardzo lubię "Igrzyska Śmierci".
    Świetny rozdział! Kocham *.* Szkoda, że już do domciu, mam nadzieję, że będą się widywać. I oby nic się nie stało braciom Rosalie... jak reszta mam przeczucie, że zostali ugryzieni, ale to wiesz na razie tylko ty. Z niecierpliwością czekam nn! Wenyyyy!!!!
    PS. Zapraszam do mnie na 13- http://aby-zabic-trzeba-sie-zblizyc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Krótko, bo i czasu mało.
    Paul trochę mnie wkurza, ale jeśli będzie wredny i arogancki to ma moje serce xD
    Zauważyłam błąd, nie wiem czy wcześniej było tak samo, czy nie, ale...! Kiedy Twoi bohaterowie mówią "Twój, Twoje, etc.," piszesz to z dużej litery. Pisze się tak tylko, wtedy kiedy osoba, do której się zwracasz może to zobaczyć (w listach, SMS-ach, ect.,).
    Pozrawiam,
    Maddly ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Super blog, masz dar ! Pomyśl o zaczęciu współpracy i np. wydaniu książki, bo Twoje opowiadania są naprawdę ciekawe !
    http://red-hairedfashionista.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń