Mijały godziny, a Stephen i Drake nie wracali. Moja mama odchodziła od zmysłów - wyglądała tak, jakby zaraz miała zacząć wyrywać sobie włosy. Myliła imiona swoich własnych dzieci, a już kompletnie się załamała, kiedy na małego Logana powiedziała Stephen. Ja siedziałam cicho na wielkim parapecie okna w moim pokoju, z Aurelią na kolanach, wyglądając przez szybę. Miałam nadzieję, że zaraz chłopaki wyjdą zza zakrętu i z wesołymi minami wejdą do domu. Przeproszą, wyjaśnią swoja nieobecność i wszystko wróci do normy. Ale tkwiłam tam tak już trzecią godzinę i po nich nie było śladu. Słońce powoli chowało się za horyzontem, pozostawiając na niebie czerwoną łunę, wyglądającą jak krew.
Złe przeczucie, które narodziło się w mojej głowie kiedy dowiedziałam się o ich nagłym zniknięciu, wzrastało z minuty na minutę.
Aurelia westchnęła cicho i oparła główkę o moje ramię.
- Może lepiej idź już spać. - Wyszeptałam i zerknęłam na zegarek. Dochodziła północ.
A gdzie tam. Zamiast iść do swojego pokoju się położyć, wtuliła się we mnie tak mocno, że na brzuchu czułam miarowe bicie jej serduszka.
TRZASK!
Obie poderwałyśmy się w tym samym momencie, gdy ktoś - zapewne kopniakiem - otworzył drzwi. Wystrzeliłam ze swojego pokoju w tym samym momencie, gdy trzech chłopaków przekroczyło próg domu. Normalnie bym się ucieszyła na widok trzech znajomych twarzy, jednak widząc stan jednego z nich, moje serce rozkroiło się na pół.
Yeardley i Stephen wciągnęli do mieszkania nieprzytomnego Drake'a. Ich koszule były przesiąknięte brudem i jakąś ciemno-bordową cieczą. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że to krew.
Nie chciałam wiedzieć czyja.
- Boże Święty! - Mama stanęła w progu salonu i zakryła usta dłonią. - Drake!
Yeardley objął ciało mojego brata w pasie, bo zaczął mu się wysuwać z rąk.
- Żyje. - Powiedział ponuro, a ja od razu zrozumiałam, że to w każdej chwili może się zmienić.
- Ukąsił go. - Dodał Stephen i spojrzał z rozpaczą na bliźniaka.
- Kto? - Wysapała matka.
- No jak to kto? Wampir! Przebrzydły, zgniły, stary...
- Steph!
- Przepraszam. - Mruknął.
Wciągnęli rannego do salonu i położyli jego bezwładne ciało na kanapę. Od razu przy nim uklękłam i już chciałam złapać, kiedy zauważyłam ranę na jego dłoni.
Miała kształt półksiężyca - była bardzo blada, wyraźnie odznaczała się na jego ciemnobrązowej skórze. Wydawałoby się, że to stara, zapomniana już blizna, gdyby w kącikach nie widać było głębokich ran, z których sączyła się krew.
To tam wampir zatopił swoje kły.
Wzdrygnęłam się.
- Rose.
Spojrzałam na Yeradley'a pytająco.
- W moim plecaku na korytarzu znajdziesz apteczkę. Przynieś strzykawkę, nową igłę i fiolkę z białym płynem.
- Ale...
- No już! - Warknął Stephen, patrząc z przerażeniem w oczach na brata. - Czas mu się kończy!
Rzuciłam się w stronę holu, potykając się o własne nogi. Poderwałam czarny plecak z ziemi, uważając, by nie dotknąć zakrwawionych miejsc i szybko go otworzyłam. Apteczka była schowana na dnie - łatwo było rozpoznać mały, czerwony pakunek z wygrawerowanym Białym Krzyżykiem. W środku było tylko to, o co poprosił Yeardley: strzykawka, igła i biały płyn.
Odtrutka.
- Pośpiesz się, do cholery!
Omal nie wypuściłam fiolki z rąk, bowiem tym razem to Drake krzyknął. Dzięki Bogu miał jeszcze trochę sił.
Wróciłam prędko do salonu i - nie czekając na jakiekolwiek instrukcje - wyrwałam koreczek z naczynia i wlałam jego zawartość do strzykawki. Znowu uklękłam przy kanapie i bardzo powoli ujęłam dłoń Drake'a.
- Okej, co teraz? - Spytałam.
- Wstrzyknij mu to jak najbliżej rany. - Powiedział Yeardley, próbując zrobić coś ze swoim rozciętym ramieniem. Dopiero teraz zauważyłam tą ranę.
- Ruszaj się!
Zawahałam się tylko ułamek sekundy, a już po chwili ostra jak brzytwa igła wbiła się w cienką skórę jego dłoni. Gęsty płyn powoli opuszczał naczynie, a ja z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w jego ranę.
Już prawie nic z niej nie zostało.
- Ale... ale... - Wyszeptałam zszokowana. - To już?
Cisza.
Nie miałam pojęcia o co chodzi.
- Zareagowaliśmy za późno... - Wyszeptał Stephen.
Spojrzałam na niego, oburzona i zszokowana. Myślałam, że żartował, że to tylko wygłupy. Przecież gdyby było za późno, Drake nie patrzyłby na mnie teraz i nie ściskał mojej ręki! Nie szeptałby mojego imienia, podczas gdy ja ciskałam piorunami w Stephena! Nie wycierałby moich łez z policzków!
- Rose... To prawda. - Wyszeptał, a jego głos nie był chodź w połowie tak napełniony energią jak jego krzyk, abym się pospieszyła. Pięć sekund! Tylko tyle mi zajęło powrót do salonu i przygotowanie lekarstwa! - Normalnie już bym był cały i zdrów... Ale tak nie jest. Będzie ze mną coraz gorzej.
Siedziałam w salonie obok kominka. Wpatrywałam się w jego wnętrze, gdzie tańczyły płomyki ognia, liżące nawzajem drewno. Nie wiedziałam dokładnie, ile już tak siedzę, ale to nie miało znaczenia. Godzinę? Dwie? Osiem? Miałam to gdzieś. Teraz ważny był tylko Drake, który spał spokojnie na kanapie, a mdła poświata wydobywającą się z kominka oświetlała jego mokrą od potu twarz. Odgarnęłam wilgotne włosy z jego czoła i z przerażeniem przyznałam, że jego skóra miała przynajmniej kilka stopni więcej niż godzinę temu. Sięgnęłam po miskę z zimną wodą, w której znajdowała się biała ściereczka, dokładnie ją wycisnęłam i przyłożyłam do jego głowy. Bynajmniej tyle mogłam mu ulżyć.
Ze wszystkich to ja najbardziej cierpiałam, nie licząc Stephena, który był jego bliźniakiem.To było dość dziwne - nic mnie z nim nie łączyło. Prawda była taka, że nie byłam nawet jego siostrą. Kiedy byłam mała, zostałam adoptowana przez Miyam i Thomasa Tellwright'ów. Nie pamiętałam swoich rodziców - może to i lepiej. Miryam nie ukrywała przede mną prawdy. Od kiedy byłam wystarczająco rozumnym dzieckiem, opowiadała mi o dniu, w którym po raz pierwszy mnie zobaczyła. Miałam wtedy nie więcej niż dwa lata, a już mówiłam płynnie, potrafiłam chodzić i rozumowałam jak sześciolatek.
Mimo mojej odmienności, oni pokochali mnie od razu, a ja pokochałam ich.
- Carolyn...
Podskoczyłam jak oparzona, kiedy Drake wyszeptał cicho to imię. Nie miałam pojęcia o kogo chodziło, ale nie zwracałam wtedy na to uwagi. Rzuciłam się do kanapy i odruchowo przyłożyłam swoją chłodną dłoń do jego rozgrzanego czoła.
- Carolyn... - Powtórzył.
Zmarszczyłam czoło.
- Jaka znowu Carolyn? To ja, Rosalie...
Drake otworzył szeroko oczy i złapał mnie za nadgarstek. Jego spojrzenie ciskało piorunami, wyglądał jak jakiś obłąkany człowiek, ale ja się nie cofnęłam.
- Rose. - Wychrypiał, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna.
Ścisnęłam jego drugą dłoń.
- Tak?
- Ona jest niebezpieczna, Rose.
- Kto jest niebezpieczny?
Oddychał coraz wolniej. Przeraziłam się.
- Zabij ją. - Wyszeptał. - Zemścij się na niej.
Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło.
- Kogo mam zabić, Drake? - Spytałam gorączkowo. - Za co mam się zemścić?
Chłopak przymknął na chwilę oczy, jakby się zastanawiał, co dalej powiedzieć. Kiedy się odezwał, jego oczy nadal były nieobecne, wpatrzone w dal.
- Carolyn. To ona mnie ugryzła. - Mówił coraz ciszej. - Zabij ją.
Kiedy rozchylił powieki, miałam wrażenie, że jego zielone tęczówki straciły blask. Patrzyły w pustkę. Jego twarz nie miała już wyrazu, a ja zrozumiałam najgorsze.
Drake już nie żył.
Złe przeczucie, które narodziło się w mojej głowie kiedy dowiedziałam się o ich nagłym zniknięciu, wzrastało z minuty na minutę.
Aurelia westchnęła cicho i oparła główkę o moje ramię.
- Może lepiej idź już spać. - Wyszeptałam i zerknęłam na zegarek. Dochodziła północ.
A gdzie tam. Zamiast iść do swojego pokoju się położyć, wtuliła się we mnie tak mocno, że na brzuchu czułam miarowe bicie jej serduszka.
TRZASK!
Obie poderwałyśmy się w tym samym momencie, gdy ktoś - zapewne kopniakiem - otworzył drzwi. Wystrzeliłam ze swojego pokoju w tym samym momencie, gdy trzech chłopaków przekroczyło próg domu. Normalnie bym się ucieszyła na widok trzech znajomych twarzy, jednak widząc stan jednego z nich, moje serce rozkroiło się na pół.
Yeardley i Stephen wciągnęli do mieszkania nieprzytomnego Drake'a. Ich koszule były przesiąknięte brudem i jakąś ciemno-bordową cieczą. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że to krew.
Nie chciałam wiedzieć czyja.
- Boże Święty! - Mama stanęła w progu salonu i zakryła usta dłonią. - Drake!
Yeardley objął ciało mojego brata w pasie, bo zaczął mu się wysuwać z rąk.
- Żyje. - Powiedział ponuro, a ja od razu zrozumiałam, że to w każdej chwili może się zmienić.
- Ukąsił go. - Dodał Stephen i spojrzał z rozpaczą na bliźniaka.
- Kto? - Wysapała matka.
- No jak to kto? Wampir! Przebrzydły, zgniły, stary...
- Steph!
- Przepraszam. - Mruknął.
Wciągnęli rannego do salonu i położyli jego bezwładne ciało na kanapę. Od razu przy nim uklękłam i już chciałam złapać, kiedy zauważyłam ranę na jego dłoni.
Miała kształt półksiężyca - była bardzo blada, wyraźnie odznaczała się na jego ciemnobrązowej skórze. Wydawałoby się, że to stara, zapomniana już blizna, gdyby w kącikach nie widać było głębokich ran, z których sączyła się krew.
To tam wampir zatopił swoje kły.
Wzdrygnęłam się.
- Rose.
Spojrzałam na Yeradley'a pytająco.
- W moim plecaku na korytarzu znajdziesz apteczkę. Przynieś strzykawkę, nową igłę i fiolkę z białym płynem.
- Ale...
- No już! - Warknął Stephen, patrząc z przerażeniem w oczach na brata. - Czas mu się kończy!
Rzuciłam się w stronę holu, potykając się o własne nogi. Poderwałam czarny plecak z ziemi, uważając, by nie dotknąć zakrwawionych miejsc i szybko go otworzyłam. Apteczka była schowana na dnie - łatwo było rozpoznać mały, czerwony pakunek z wygrawerowanym Białym Krzyżykiem. W środku było tylko to, o co poprosił Yeardley: strzykawka, igła i biały płyn.
Odtrutka.
- Pośpiesz się, do cholery!
Omal nie wypuściłam fiolki z rąk, bowiem tym razem to Drake krzyknął. Dzięki Bogu miał jeszcze trochę sił.
Wróciłam prędko do salonu i - nie czekając na jakiekolwiek instrukcje - wyrwałam koreczek z naczynia i wlałam jego zawartość do strzykawki. Znowu uklękłam przy kanapie i bardzo powoli ujęłam dłoń Drake'a.
- Okej, co teraz? - Spytałam.
- Wstrzyknij mu to jak najbliżej rany. - Powiedział Yeardley, próbując zrobić coś ze swoim rozciętym ramieniem. Dopiero teraz zauważyłam tą ranę.
- Ruszaj się!
Zawahałam się tylko ułamek sekundy, a już po chwili ostra jak brzytwa igła wbiła się w cienką skórę jego dłoni. Gęsty płyn powoli opuszczał naczynie, a ja z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w jego ranę.
Już prawie nic z niej nie zostało.
- Ale... ale... - Wyszeptałam zszokowana. - To już?
Cisza.
Nie miałam pojęcia o co chodzi.
- Zareagowaliśmy za późno... - Wyszeptał Stephen.
Spojrzałam na niego, oburzona i zszokowana. Myślałam, że żartował, że to tylko wygłupy. Przecież gdyby było za późno, Drake nie patrzyłby na mnie teraz i nie ściskał mojej ręki! Nie szeptałby mojego imienia, podczas gdy ja ciskałam piorunami w Stephena! Nie wycierałby moich łez z policzków!
- Rose... To prawda. - Wyszeptał, a jego głos nie był chodź w połowie tak napełniony energią jak jego krzyk, abym się pospieszyła. Pięć sekund! Tylko tyle mi zajęło powrót do salonu i przygotowanie lekarstwa! - Normalnie już bym był cały i zdrów... Ale tak nie jest. Będzie ze mną coraz gorzej.
***
Ze wszystkich to ja najbardziej cierpiałam, nie licząc Stephena, który był jego bliźniakiem.To było dość dziwne - nic mnie z nim nie łączyło. Prawda była taka, że nie byłam nawet jego siostrą. Kiedy byłam mała, zostałam adoptowana przez Miyam i Thomasa Tellwright'ów. Nie pamiętałam swoich rodziców - może to i lepiej. Miryam nie ukrywała przede mną prawdy. Od kiedy byłam wystarczająco rozumnym dzieckiem, opowiadała mi o dniu, w którym po raz pierwszy mnie zobaczyła. Miałam wtedy nie więcej niż dwa lata, a już mówiłam płynnie, potrafiłam chodzić i rozumowałam jak sześciolatek.
Mimo mojej odmienności, oni pokochali mnie od razu, a ja pokochałam ich.
- Carolyn...
Podskoczyłam jak oparzona, kiedy Drake wyszeptał cicho to imię. Nie miałam pojęcia o kogo chodziło, ale nie zwracałam wtedy na to uwagi. Rzuciłam się do kanapy i odruchowo przyłożyłam swoją chłodną dłoń do jego rozgrzanego czoła.
- Carolyn... - Powtórzył.
Zmarszczyłam czoło.
- Jaka znowu Carolyn? To ja, Rosalie...
Drake otworzył szeroko oczy i złapał mnie za nadgarstek. Jego spojrzenie ciskało piorunami, wyglądał jak jakiś obłąkany człowiek, ale ja się nie cofnęłam.
- Rose. - Wychrypiał, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna.
Ścisnęłam jego drugą dłoń.
- Tak?
- Ona jest niebezpieczna, Rose.
- Kto jest niebezpieczny?
Oddychał coraz wolniej. Przeraziłam się.
- Zabij ją. - Wyszeptał. - Zemścij się na niej.
Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło.
- Kogo mam zabić, Drake? - Spytałam gorączkowo. - Za co mam się zemścić?
Chłopak przymknął na chwilę oczy, jakby się zastanawiał, co dalej powiedzieć. Kiedy się odezwał, jego oczy nadal były nieobecne, wpatrzone w dal.
- Carolyn. To ona mnie ugryzła. - Mówił coraz ciszej. - Zabij ją.
Kiedy rozchylił powieki, miałam wrażenie, że jego zielone tęczówki straciły blask. Patrzyły w pustkę. Jego twarz nie miała już wyrazu, a ja zrozumiałam najgorsze.
Drake już nie żył.
Mam nadzieję, ze się podoba. :D
Mhm... pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńPrzewidziałyśmy to, że ktoś zostanie ugryziony. Tyle, że tamta dwójka przeżyła Carolyn... hmm, ładne imię. Ciekawe czy będzie z nią dużo problemów, ale tego nie chcę przewidywać. Czemu nie komentujesz mojego bloga? :( jutro dodaję nowy rozdział, pisałaś za pierwszym razem, że Ci się podoba, liczyłam na dłuższy komentarz. Na pewno czytałaś? ;)
Na tego drugiego bloga wpadnę może jeszcze w ten weekend.
Weny!
No i pierwsza śmierć za nami. Yahoo!
OdpowiedzUsuńNie odbieraj tego źle, ja tylko nie zżyłam się z Drake'm. Natomiast coraz bardziej zaczynam się zżywać z Rose. Róża. Różyczka. Różunia.
Pozdrawiam,
Maddly ;*
Uuuuu...wpadłam na Twojego bloga w jakiś sposób,ale nie wiem jaki. Na pewno nie będę narzekała ^^. Blog jest cudowny i świetny!! Rozdział nie do opisania. Uwielbiam Bloga no! Mam nadzieję,że akcja się rozwinie i jeszcze bardziej mnie wciągnie ;). Czekam na nexta i weny :*.
OdpowiedzUsuńPs. Jestem wierną czytelniczką :D
NO NIE!!! Dlacego musiałaś go zabić?! ;( Chociaż...BYŁA ŚMIERĆ! *O* I niech Rose zabije Carolyn, nie powinno ujść jej płazem za to, że zabiła Rose brata...eh. Ale fajnie *.* Była śmierć ;D Rozdział świetny ^^ Czekam nn :*
OdpowiedzUsuńOkej, jakoś nie mogę zrozumieć czemu te geniusze nie podały Drake'owi odtrutki wcześniej, skoro cały czas mieli ją przy sobie -.- Brzmi całkiem jak zamierzone działanie. (Kurczę, czyżbym właśnie zdradzała jakąś głębszą intrygę? ) Rozdział całkiem przyjemny, choć po adresie spodziewałam się jakiegoś romansu, ale to pewnie nastąpi później :D
OdpowiedzUsuń"moje serce rozkroiło się na pół" wyciągnęło nóż i dokonało autoautopsji?
"Tylko tyle mi zajęło powrót do salonu"
"liżące nawzajem drewno" albo liżą się nawzajem, albo liżą drewno... chyba że drewno to alter ego płomieni, co w pewnym sensie ma sens... ale może trzymajmy się rzeczy jasnych ;)
"Bynajmniej tyle mogłam mu ulżyć" = wcale (tyle) nie mogłam mu ulżyć
Pozdrawiam i zapraszam do siebie.